Miał być dziennik pokładowy. Będzie. Wpis drugi to jakby dwa wpisy. Drugi i ostatni. Jestem tego absolutnie pewien, jak tego, że co jak co, ale kawę mam zajebistą.
Siedzę sobie w salonie słuchając piosenki o biegnącym facecie w wykonaniu brytyjskiej piosenkarki. Na rękach mam fluorescencyjne opaski, a na elegancko ogolonej glacy złotą czapeczkę noworoczną. Za kwadrans zaczynamy kinderbal. Zatem czas nagli. Musiałem jednak tutaj usiąść, żeby wyprostować zwoje mózgowe. Po raz ostatni. W tym roku.
Powoli kiełkuje we mnie myśl, że być może zawartość tej strony powinna być w innym miejscu. Może orace już nie pasuje do prezencji mojej percepcji. Może powinienem znaleźć sobie jakiś inny kanał, do którego wpełznę. Potrzebuję jakiś zmian. Trochę chciałbym, żeby taka treść była na wojciechnawrocki.com ale obawiam się, że mogę nie zostać zrozumiany przez potencjalnego odbiorcę mojej fotografii. To wymaga przemyślenia. Jednak jestem tutaj, żeby coś zakończyć (poza rokiem).
Jak pewnie wiecie (a jeśli nie, to proszę) mam czarny pas w zabijaniu. Życzę lepszego przyszłego. Powodzenia w utrzymaniu się w swoich postanowieniach i zdrowia. Wydaje się być najważniejsze.
Dziennik pokładowy, wpis drugi i trzeci (być może ostatni).
Admirał XXXVI floty ekspedycyjnej „nadzieja”. Oznaczony Orderem Zasłużonych „Nowego Świata”. Pilot akrobacyjny statków klasy „Cobra”. Po godzinach świetny szmugler (nigdy mnie nie złapali), entuzjasta Lawiańskiej Brandy. Najsmutniejszy facet we wszechświecie. Orace. Od dwustu lat stan Ziemi, czyli planety na której moja rasa żyła od wieków, jest przynajmniej nie nadający się na zamieszkanie. Zapisuję informacje w notatniku siedząc na tarasie widokowym stacji, którą zamieszkuję. Nie czuję zimna, chociaż utrzymywana jest temperatura 15 stopni. W Sol na orbicie Matki powstało sporo stacji, na których przebywamy w zastępstwie. Jesteśmy gatunkiem, który potrafi wszystko najlepiej na świecie spierdolić. Taka prawda. Za każdym razem jak postanowię sobie działanie, to zaszyta od wieków w genach niecierpliwość powoduje, że w czasie wykonywania już założonego zajęcia mam ochotę wszystko pierdolnąć i zająć się kolejną rzeczą. W końcu mam tyle roboty… Pradziadek mi opowiadał, że jego pradziad powiadał: „jak brakuje ci czasu, to go sobie kup”. Aktualność tych słów jest przerażająca. Bawi mnie najbardziej fakt, że najbogatsi dzisiaj ludzie zarabiają na sprzedaży czasu i wody…
Wszystko porzuciłem. Tak też było z pisaniem dziennika pokładowego. Podróż do „domu” zajęła ledwo dwa miesiące. Można powiedzieć, że obawy rozpłynęły się jak siły na konsekwencję w pisaniu słów. Jak stryczek przestał majaczyć na horyzoncie zdarzeń, to porzuciłem starania konsekwentnego życia. Oddalono zarzuty, jakobym specjalnie spowodował pożar na statku, zabijając całą załogę i jedynego przyjaciela. Na pytanie co mi się stało, odpowiedź brzmi: utraciłem chęci życia i złamałem paznokieć. To pierwsze wymaga wielu wyjaśnień, może przy innej okazji, zaczyna mi się powoli rozjeżdżać świadomość i pamięć. To drugie dość prozaiczne: mechanizm otwierania śluzy do szalupy ratunkowej się przyciął. Pociągnąłem w niego z buta, po czym podważyłem uchwyt i pociągnąłem z całych sił, żeby zwolnić blokadę. Ten po zwolnieniu odskoczył uderzając mnie w… Paznokieć, który pękł. To dopiero zabawne…
Czuję się jakbym wywalił butlę Lawiańskiej Brandy z nieżyjącym już przyjacielem. Fantastycznie, bo trwający proces mógłby nigdy się nie dokończyć. Jednocześnie wiem, że nigdy nie stanie się to drugi raz. Już tęsknię, a przecież jeszcze tu jestem.
Straty opiewają na miliony kredytów, ale nie trafiło na biednych. Zginęło 30 członków załogi, którzy podpisali takie papiery, że rodzina pewnie musi zapłacić do RMV Corp. sporo tysięcy za straty spowodowane firmie, przez przedwczesne odejście. Pierdolona paranoja. Przeżył jeden dupek ze złamanym paznokciem. To spora cena za ocalenie. Piszę tutaj oczywiście o świadomości życia z przeżytymi doświadczeniami. Media mnie skazały zanim zapadł faktyczny wyrok uniewinniający, co mnie totalnie jebie. Awaria ogniw, to bezpośredni powód pożaru. Osoba, która nie dopilnowała przeglądu zginęła. Spokojna i dobrze kończąca się wiadomość.
Coraz bardziej mnie ciągnie Morfeusz do swojej krainy. Uwielbiałem czytać zapiski mojego przodka. Sporo dowiedziałem się o starożytności i tej jego percepcji robiącej go w chuja dwa stulecia temu, tak samo jak mnie robi moja dziś.
Życie w XXIII wieku ma wiele atutów. Jednym z nich jest recepta na odejście. Wystarczy jeden wniosek przesłać do Ministerstwa Zdrowia i dostajemy skierowanie na powoli działający lek wyłączający funkcje życiowe przyszłego denata. Zaczyna się niewinnie od świrowania układu nerwowego, kiedy to temperatura otoczenia przestaje mieć znaczenie. Później pojawia się euforia i swego rodzaju rozluźnienie, problemy z pamięcią. Na końcu gaśnie obraz, a mózg przechodzi w stan uśpienia. W przeciągu godziny bez świadomości człowiek umiera. To zabawne, bo powoli senność odbiera mi
Dodaj komentarz