Czas wbijania pinesek w przedramię minął bezpowrotnie. Tak jak upłynęło sporo wody w Warcie, tak ulatują pewne myśli. Inne z kolei za cholerę nie opuszczają wnętrza. Znośność bytu, a nawet swego rodzaju polubienie się z codziennością symulacyjną rodzi pewne kłopoty i pytania. Jak do chuja połączyć dwa paski, żeby się powiesić na drzwiach? Na to i inne pytania znajdziesz brak odpowiedzi poniżej.
Dwie strony medalu. Przestałem je kolekcjonować, ale momentami za tym tęsknię.
Romantyzowanie ze śmiercią jest mocno nie zdrowe. Żeby było jasne- złe. Jeśli czujesz się gorzej, to powiedz komuś o tym. Możesz mi. Płynę z prądem (uśmiecham się pod nosem, bo wieloznaczność słów w tej sytuacji jest naprawdę zabawna- dla znających mnie).
Tak, z jednej strony i brak czasu na zastanowienie się „co do jasnej robię”, jest na ten chory sposób wyzwalający. Jak owca za owcą- łeb w dupę. Wszystko jest okej do momentu, aż coś nie zaburzy ruchu poprzednika. Jak jesteś baranem, to jeszcze pół biedy- poroże ochroni. Inaczej uszy w kale… Może powinienem zostawić nieco przestrzeni na uzupełnienie i poskładanie myśli po przeczytaniu poprzedniego zdania..? Powinienem?
Odbieramy tylko część docierających sygnałów (na szczęście). Przetwarzamy je bardzo powierzchownie skupieni na majakach wyznaczonych sobie celów. I wszystko jest pięknie, do momentu aż nie wpadniemy na element wybijający nas z rytmu codzienności. Jasne, że nie wszyscy doświadczają takich momentów. W moich słowach jest sporo ogólników i co ważniejsze: moich przemyśleń spuszczonych z łańcucha. Jeśli już wyjaśniliśmy sobie podstawy egzystencji, to przejdźmy dalej…
Zatrzymuję się, widząc niedoskonałość i te wszystkie prozaiczne powody ludzkich działań. Jak ujrzenie budki telefonicznej na ulicy. Oczywiście, że teraz nawiązuję do Simulacres et Simulation, po przez romans Wachowskich w dziele macierzowym do rozwinięcia myśli. Prosto już było, witam w ścieku moich myśli. Załóżmy, że jednak odrzucamy znany nam porządek… I zanim zaczniesz rzucać we mnie wszystkim co masz pod ręką- uspokój myśli. Teoretyzuję sobie. Pieprzony artefakt przeszłości, w której telefon komórkowy był przynajmniej drogą zabawką dla snobów, wytrąca mnie z równowagi egzystencji. Podsuwa myśli, które muszę zapisać właśnie tutaj.
Bo co jeśli zapętlamy się w codzienności dla tak zwanego wyższego celu. Dobro egzystencji, a gwoli ścisłości samolubstwa. Tętno wzrasta, niebezpieczne podniecenie odzywa się na samą myśl o tym co zrobię jak… Jak będę na urlopie. Będę wolny. Będę martwy. Będę ojcem. Będę matką. Będę szczęśliwa. Będę smutny. A jeśli nigdy nie byliśmy i nigdy nie będziemy? Jeśli to co mam nie istnieje? Gdzie są te wyjścia z Matrixa, ja się pytam? Sami je kurwa demontujemy! I dlatego właśnie prosiłem, żeby wstrzymać emocje…
Ah, okej. Jeszcze moment zostawiam. Trochę przestrzeni.
… Masz? No i jak możemy z tym walczyć, ja się pytam? Rozwój i samouwielbienie tworzy kolejne warstwy oddzielające nas od siebie. Mnie ode mnie i ciebie od ciebie, a także mnie od ciebie i ciebie ode mnie- wszystkie permutacje muszą zostać rozpisane. Czyli jednak ascetyzm i porzucenie dobra doczesnego? Jasne, ale ascetyzm? No, bez jaj.
Przypomina mi się dowcip o Bogu, który widzi życie człowieka i pyta świętego u boku: dlaczego oni się tak męczą. Ten odpowiada, że przecież tak zostało zapisane w księgach. Bóg mówi: no coś ty, przecież ja żartowałem… Finalnie wskazuje biskupa żrącego przy syto zastawionym stole, ze złotą zastawą pytając: kto to tak żyje jak król? Święty wtedy odpowiada: no to jeden z tych, którzy wiedzą, że żartowałeś…
To po rozluźnieniu przejdę dalej. Muszę czasem się wybudzać z letargu, żeby zauważyć to, co mi umyka na co dzień. Czuję zachwyt tym czego doświadczam, jakby to było jakieś cholerne odkrycie. Potem wracam do tak zwanej pańszczyzny, bo w gruncie rzeczy zgadzam się z przemyśleniami Charlesa, że jesteśmy stworzeni do obory. Jak to uzupełnił nieco dalej: „czyli do wykonywania tak zwanych zawodów”. Bo właściwie o to dzisiaj chodzi. Skoro już tu jesteś, to musisz żyć. Niektórzy muszą tworzyć. I czasy zmieniły się na tyle, że znane nam dygmaty musimy dostosować.
Nie podlega żadnej dyskusji to, czy muszę pisać bzdury na tej stronie. Tak samo jak nie podlega dyskusji, czy muszę malować. Światłem i nie tylko. Muszę. Ty też musisz, jeśli tylko to czujesz. Tak nie wiele mam do pozostawienia po sobie… Ale muszę też z czegoś żyć, tak jak moja rodzina. Tak jak ty. Muszę też pełnić inne funkcje w społeczeństwie. Staram się. Robię to wszystko, naginam się, klonuję i rozdzielam na pierdyliard kawałków. I umiem w końcu powiedzieć, że to trudne. Dekadę owijania chuja w koc, mi zajęło dojście do tego momentu.
Bo cała egzystencja polega na ciągłym naginaniu siebie. Do siebie i do otoczenia. Pracuję, żeby żyć. Żyję, żeby pracować. Piszę, żeby żyć. Żyję, żeby malować. Maluję, żeby przeżyć. Przeżywam, żeby pracować. Wszędzie gdzie byśmy nie byli to po czasie poczujemy niezbyt wygodne oparcia. Nudę. Chujową pogodę, albo smród. I najgorszą rzecz jaką możemy sobie zrobić (z mojego doświadczenia), to mamić się tym, że w socialach, albo gdzieś „tam” ktoś żyje inaczej niż ja. Że ma lepiej. Że mu się udaje. Tak, istnieje spora szansa, że z odrobiną szczęścia można byłoby być w innym miejscu. Niemniej najważniejsze wydaje się być wiara w proces, który prowadzi nas do celu. Często wspominam o tym, jaka prędkość zmieniającego się otoczenia rezonuje z ustawieniami fabrycznymi naszego (ludzkiego) układu nerwowego. Jest zdecydowanie niższa niż życie, które sobie zagwarantowaliśmy jako człowieki. Wiem, że przeskakuję między czasami i osobami, tak prowadzę dialog ze sobą w ramach tego wpisu. Deal with it.
Człowiek za ścianą, czy w domu obok ma takie same problemy jak ja. Jak ty. Pokazuje otoczeniu tylko wycinek świata- zdrowe. Na ogół dobrą cechą jest wstrzemięźliwość ekshibicjonistyczna myśli, czy przeżyć. Na ogół jednak, bo jako zwierzęta stadne, powinniśmy kontaktować się z osobnikami nam bliskimi. Warto sobie o tym przypomnieć, jak znów zobaczymy obraz sukcesu w mediach. Kolejną rzecz, którą sobie człowiek zrobił (poza zniszczeniem środowiska i wyjść z Matrixa) to zniszczenie swojego otoczenia do takiego stopnia, że musi się ograniczać i pilnować głowy na każdym kroku. Stworzyliśmy sobie miejsce, które napierdala nas zewsząd informacjami.
Oj więcej czekoladki nie mogę; może jednak zamówię dzisiaj pizzę; może jednak obejrzę serial; jestem smutna muszę wypić wino; muszę kupić nową książkę; szklanka whisky na ukojenie nerwów…
Na każdym kroku napierdala nas niechciana informacja. Mózgi nam się (kurwa) gotują, jak musimy zaczekać parę sekund na mijającą reklamę na jutubie, a jak już zobaczymy film to nudzi nas, jeśli jest dłuższy niż dziesięć minut. Zarzucamy się bodźcami. Robimy kilka rzeczy jednocześnie, żeby być maksymalnie produktywnymi. Z kolei czas z własnymi myślami? Dłuży jak jasna cholera… A znów weekend w domowym zaciszu, przemyka jak mrugnięcie oka. Dlaczego?
Mała przerwa techniczna na kolejnego toffifee i łyczek kawusi…
Zaczynamy nawet sobie racjonalizować ten popieprzony stan ciągłego atakowania naszej percepcji, że przecież dzięki temu wiem co mogę zrobić… Gówno wiesz. Odpalasz przeglądarkę i ona już świetnie wie o co chcesz zapytać. Zebrane informacje już zostały przetworzone, a działania są kierunkowane tylko i wyłącznie pobudzonymi bodźcami podczas spaceru wśród reklam. Coraz częściej się odklejamy przez takie otoczenie. Wykonujemy skrypt. Nic nadzwyczajnego, dzień jak co dzień. Nawet odpocząć nie potrafię. Takie coś, w naszej percepcji, zamienia się w jedną szarą papkę. Dlatego spokojny weekend mija jakby go nie było- zlewa się z innymi dniami. Psychologowie polecają odjebać coś poza normą, ale zgodne z nami, co pozwoli na odróżnienie tego dnia od innych. Przeleżenie soboty ze smartphonem, sprzątnięcie w niedzielę i zakończenie jej skokiem ze spadochronem spowoduje, że zapamiętamy ten weekend na długo. Jako taki, w którym odpocząłem, posprzątałem i spełniłem marzenie. Swoją drogą swobodne spadanie jest przereklamowane, jeśli nie kończy się śmiercią.
Dlatego trzeba wybywać z tego zabrudzonego świata. Do świata wyobraźni, fikcji. Albo do lasu. Mówi się, że chodzi o uziemienie- można, jasne, jak najbardziej (mem z papieżem?). Jeśli o mnie chodzi, to lubię się przejść po lesie. Drzewa nic ode mnie kurwa nie chcą i jestem im za to bardzo (bardzo) wdzięczny. Moje zwoje mózgowe tam również znajdują ukojenie. Przynajmniej do momentu, kiedy nie zobaczę kolejnych odpadów społeczeństwa, pozostawionych przez śmieci (czy tam odwrotnie).
Wpis, taki jak ten, powstaje całkiem długo… Koło tygodnia, może nawet dwóch. Zastanawiam się właściwie- jednak tygodnia. Pojedyncze wrzuty myśli mają pozostać nie klejące się do siebie, chyba że jak to nasionko trafią na żyzną glebę, która przez swoje przeżycia i percepcję jest w stanie je rozwinąć i… Zrozumieć. Proces zbierania trwa. Dopisywane pojedyncze słowa zmieniają się w kawałek poplątanych zdań. Te tworzą chory felieton.
Zawsze jest druga strona medalu, bardzo często jest też trzecia. Mieć wątpliwość, to spory komfort, ale zmieniające się samopoczucie to oznaka życia i pracy nad sobą. Przemian. To dla mnie zdecydowanie alterato integralis.
Publikacja wpisu następuje dzień po przesileniu zimowym. Czas ten jest dla mnie kluczowy w całym roku, na swój sposób magiczny. To czas przemian i przede wszystkim zmian. W dzieciństwie przeze mnie nienawidzony, a jako dorosły… Cóż mała słodka istotka uczy mnie: cieszyć się tym czasem. Przeżywać go. Żyć w nim. I tego życzę każdemu. Skupienia na czasie, który jest teraz.
WN
Dodaj komentarz