Planuję ostatni odcinek mojego fotograficznego podcastu w 2024 roku. Koniec roku, to zwykle czas podsumowań, myślę że tego typu treść też się tam pojawi. Czyżbym zrobił cichą zapowiedź co czeka moich słuchaczy? Może. To chyba też powoduje, że zacząłem analizować co się zmieniło u mnie..
Czy w ogóle coś się zmieniło? Jaki koniec roku w sierpniu?
No tak.
Z jednej strony każdy dzień przybliża nas do śmierci. Z drugiej niewiele robimy- tak przynajmniej mówi mi głowa. Wiadomo, że na pewnym etapie to tylko czcze pierdolenie. Niemniej prawda zwykle jest gdzieś po środku. Od wczoraj zmieniło się wszystko. Od tygodnia jeszcze więcej. Czy zatem jestem sobą, jeśli tyle się zmienia wokół mnie (we mnie)? Czy te dynamiczne procesy, które zachodzą w „tu i tam” są tylko promilem mnie?
Czy rozkmina o końcu roku i ostatniego w tym roku odcinka mojego podcastu to powód dla których ruszyło mnie takie przemyślenie? Właściwie odkrywam teraz, że myśl ta przypałętała się jak były współpracownik firmy, który wprosił się na pogaduchy zaczepiając koleżankę w sklepie. Naszło mnie przemyślenie, że ten człowiek od 7 lat nie wykonał żadnego kroku w celu rozwoju, ba nawet mam wrażenie, że jego patriarchalne grubiaństwo i alkoholizm się pogłębiły. Cholera, czyli rozwinął się. A dystans i kosa, którą toczyliśmy gdy musieliśmy współpracować, jeszcze bardziej się pogłębiła. Byłem zniesmaczony uwagami, ale też szczęśliwy, że rzeczona koleżanka pięknie odprawiała chama w miejsce, z którego przyszedł. Tylko różnica poziomów nie pozwoliła mu zrozumieć aluzji. Nie mniej, to tylko jeden z punktów.
Skłaniam się do teorii, że właściwie to tak malutka cząstka, że nie zmienia mojego ja. Codziennie doświadczam niezwykłego dnia. Innego, niż ten poprzedni. Doświadczenie jest składową mądrości, bo przecież doświadczam. Czyli zdobywam nową wiedzę. Czyli się rozwijam. Bez pewności, że w odpowiednim kierunku idę, ale idę. No i finalnie to prowadzi do tego, że przecież przez moje wcześniejsze doświadczenie przyswajam i przetwarzam napotkane informacje. Czyli uczę się kierunkując jednak nieco swoim przekonaniem i sobą. Dokładam do siebie. Jak ta kula śnieżna?
Straciłem kontekst, bo Spotify stwierdził, że na playliście puści mi kawałek, który powinienem znać… Jak mam nie znać takiego klasyka, jakim jest „Ucieczka z tropiku” Marka Blińskiego.
Czy zatem proces pogłębiania się w swoich przemyśleniach nie jest trochę niebezpieczny? Moje dzisiejsze poglądy powodują, że jestem sobą. A jeśli okaże się, że jestem najgorszą wersją siebie? Jak mogę dowiedzieć się, że kierunek, w którym zmierzam jest dobry?
Idę dalej. Trafiam ostatnimi czasy na sporo wywiadów z wielkimi fotografami. Ich prace są niezwykłe, ale poglądy przynajmniej niestosowne (dumny jestem, że się opanowałem i nie zostawiłem tu kotwicy dla hejterów, żeby bynajmniej wpierdzielić). Zastanawiam się jak tak „wielki” umysł może pieprzyć bzdury, bez większego zastanowienia? Czy to możliwe, że z wiekiem nie zechcę kształtować i kształcić się do zrozumienia otaczającej mnie rzeczywistości i dążyć w kierunku, który wytycza zdrowy rozsądek? Bez zbędnego analizowania czym jest zdrowy rozsądek. Jak tak dalej pójdzie, to będę miał więcej pytań po napisanym tekście, niż przed jego rozpoczęciem.
Wracając… Czy to oznacza, że w pewnym momencie zatrzymam się na przekonaniach i będę już dogmatyzował i równał do dołu całe otoczenie zwalając jego dziwaczność i pstrokatość na nowoczesność i niechęć do poszanowania klasyki? Boże nieistniejący, w takich sytuacjach naprawdę liczę na eutanazję na życzenie. Nie chcę być śmieciem, który zatruwa umysły, który jest utrudnieniem, który wzbudza tylko politowanie.
Czasem mam wrażenie, że moje próby zerwania się z jestestwa będą miały swoje konsekwencje. Jak przeszłość, która potrafi po prostu wrócić. Jakie konsekwencje? A no takie, że odejdę w momencie, kiedy się zagoszczę na stałe. Jak polubię życie. Może dlatego trzymam dystans?
Dopływając do.. Brzegu. Nie dna, do brzegu… Zmieniam się. Chyba muszę zaakceptować, że zmienia się też moje otoczenie. Że wszystko się zmienia i to całkiem naturalne. Plany, które były jedynymi słusznymi, bywają wspomnieniem naiwności. Czyny, za które poniosło by się wszelkie konsekwencje mogą dziś powodować zażenowanie i wstyd. Jak to powiedział Heraklit z Efezu: „jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana”.
Tylko do cholery… Żeby nikt nie wmówił mi, że czarne jest czarne, a białe jest białe.
WN
Dodaj komentarz