Orace

antycypacje i emancypacja autora…

Dziennik pokładowy: wpis pierwszy

Leżę i piszę. Czy to aby ma jakikolwiek sens? Czy to zdrowe? Leżę chory, więc to dla zdrowia. Zdrowie… Chce się tutaj zajechać Panem Tadeuszem. Ale pojadę panem Wojciechem: a chuj tam. Chaos to słowo, które odbija mi się wewnątrz zmęczonej głowy, postaram się maksymalnie skondensować przekaz, chociaż roboty google to lubią sobie poczytać nieco więcej. Tylko dla kogo ja to cholera robię… No to tak.

Czy aby zdrowe to dla kręgosłupa? Podejrzewam, że nie specjalnie. Jednakże zważywszy na samopoczucie piszącego, tylko pozycja horyzontalna wchodzi w grę. Czy w cokolwiek tam mogłaby wchodzić. Czy zdrowe dla głowy? Oj cholernie tak. Usłyszałem (przeczytałem) bardzo, ale to bardzo ważne słowa Karola: „dopóki coś z tego masz dla siebie, warto”. Ale o motywacji może kiedyś… Tak czy inaczej mam coś z tego, że wylewam się tutaj. No to ten… No to warto! Czy zapisuję tu bzdury w gorączce? Być może. Termometr tak daleko, że nie sprawdzę dopóki nie skończę tekstu. Wtedy też udam się po kawkę.

Przemiło podgrywa mi dzisiaj Linkin Park. Jasne, że to nie jest przypadek. Programista symulacji wczoraj reaktywował zawieszony po śmierci wokalisty zespół. Siłą rzeczy dzisiaj słucham z utęsknieniem samobójcy. Po ostatnim zdaniu dociera do mnie, że za mocno piszę. Nie chodzi o siłę z jaką wciskam klawisze klawiatury. Dla spiskowców, którzy nie uważają, że żyjemy w symulacji to tylko przyznam, że piszącemu czasem też się tak wydaje. Może nawet Ziemia nie jest płaska (o zgrozo). Wolę nie dopuszczać takich myśli. Można by przytoczyć zakład Braise’a, ale zaraz usłyszę dzwony (nie dzbany) Kościelne. Czy ostatnie zdanie wymaga wyjaśnienia? Porzućmy może ten temat. Zapraszam do wejścia w strumień. Myśli. Energii. Czy czego tam. Tylko jedno mi jeszcze wpadło do głowy: nie krzyżować strumieni. Cholera muszę mieć gorączkę. To trochę przerażające.

Tym razem zgubiłem wątek przez „Shadow of the day”- Linkin Park…

Dziennik pokładowy, wpis pierwszy (być może ostatni).

No to klasycznie łamiemy zasady. Również klasycznie „między krzesłem, a podłogą wszystko po staremu”. Dobrze. Stabilnie. Stability (ability to stab). To przerażające.

Pożar zabił dwie osoby. Ładownia z bateriami zajęła się szybciej niż zdążyłem powiedzieć: o chuj. Serio, tak było, nawet jeśli nie. Może leżąc w kajucie statku ratunkowego faktycznie wspominam wydarzenia ostatniego tygodnia. Podróż z podwójnego układu Rigil Kentaurus, częściej znanego jako Alfa Cenaturi potrwa jeszcze parę dni. Niewiele mam tu do roboty. Wracam do siebie, po zatruciu oparami wydzielającymi się podczas pożaru. Pomyślałem, że to świetny moment żeby zapisać parę słów.

Karambol na trasie, którą docieram do pracy. To był moment, podobnie jak ze wspomnianym pożarem. Z innej mańki, ale jednak w temacie: miałem nikłą przyjemność przejechać się ostatnio po centrum samochodem. Zauważyłem pewną poprawność. W ruchu miejskim poruszamy się takimi żabkami. Od świateł, do świateł. W końcu to i tak nie ma co się śpieszyć, tak czy inaczej na kolejnych światłach się na moment zatrzymamy. Co światła obserwowałem dojeżdżających kierowców i kierowczynie oczywiście też (rzucę czasem feminatywem, ale nie jest to regułą).

Może to normalne, ale dawno tego nie widziałem w takim kontraście jak ostatnio. Już rozwijam, otóż samochód dojeżdża do poprzedzającego. Normalne, ale ledwo się zatrzymuje, a kierowca sięga po smartphone. Odblokowuje i zaczyna gimnastykę kciuka. Przeciąga palec z dołu ekranu do góry. Parę ruchów później ja już ruszam- w końcu zielone światło. A nie, nie ruszam. Kierowca przede mną nadal siedzi w telefonie. Czekam aż odłoży telefon. Rusza. Podobnie jak ten obok. Ten z przodu spóźniony przejechał na pomarańczowym świetle. Obserwowany obok na czerwonym. Ja stoję już przed sygnalizatorem. Po chwili dojeżdża kolejny samochód. Kierujący robi dokładnie to samo, co gość opisany przed chwilą. Zerkam w lusterko wsteczne, tam też ten sam obrazek. Zerkam za przednią szybę. Przechodzień wryty w telefon wchodzi na pasy. To przerażające.

Wracam do widoku dwóch gwiazd tańczących w harmonijnym ruchu trzymającym cały układ w ryzach. Lawiańska brandy, która łagodzi ból w okolicy skroni lekko pomaga mi też znieczulić myśli tęsknoty po tym, co utracone w wyniku pożaru. Niewygodne pytania dopiero się pojawią w momencie, kiedy wrócimy do Sol. Będzie trzeba uważać co się mówi, jak przy opuszczaniu Centauri. Żeby nie trafić na wiry grawitacyjne małego „karzełka C” na zewnętrznej orbicie. Przewóz imperialnych niewolnic to był przy tym pryszcz…

Wracając do karambolu. Oglądałem nagranie. Stojące samochody w korku i wjeżdżający w nie dostawczy bus. W busa, wjeżdżają kolejne samochody. Wszystko w granicach miasta. Ludzie poruszają się tam małymi miejskimi popierdalaczkami. Często z dziećmi. W końcu, co może się stać w mieście? Małe prędkości itd. Jasne, że tak. Ja dachowałem przy 40km/h w centrum miasta. Z pękniętym paznokciem pękło mi serce po utracie ukochanego auta, to jedyne straty. Szczęście. Co nie zmienia faktu, że to przerażające.

Linkin Park wrócił dokładnie wczoraj po przerwie, którą zapoczątkowała druzgocąca śmierć Chestera. Minęło siedem lat. Kapela (skądinąd mi bliska) zapowiedziała nowy album. Od zera. Przedstawiła wokalistkę. Fani są podzieleni. Trudno mi ocenić, czy to jest równy podział, ale jednak widzę zdecydowanie więcej negatywnych głosów komentujących to wydarzenie. Moje zdanie w tym temacie jest podobne, jak przy wrzuceniu do Xero Chestera. Będzie inaczej. Ale czy gorzej? Nie chcę robić analizy sytuacji. Czy to okej, czy może powinna tu wejść w grę zmiana nazwy formacji. Odbieram to dość prosto: bardzo lubię głos Emily i bardzo jestem ciekaw nadchodzącej płyty. Zastanawiające jednak jest to, że ludzi bardziej zajmuje nowy wokalista zespołu, niż na ten przykład stan środowiska, w którym żyją oni i ich dzieci. Bardziej się złoszczą z powrotu kapeli po siedmioletniej przerwie z nową wokalistką, niż stanem powietrza, którym oddychają. To przerażające.

Ślepniemy przez zamykanie swoich wyczulonych zmysłów w ekranach telefonów. Nie dostrzegamy, chociaż myślimy, że właśnie jest odwrotnie. Informacje, które nas mogą minąć jak konsekwencja pociągnięcia spustu w rosyjskiej ruletce. Kwestia perspektywy, którą zamykamy w pionowych obrazach, których nawet nie przyswajamy… Ćwiczymy kciuki, zaniedbując mózgi. Więcej czasu poświęcamy na wylanie frustracji, niż kreację piękna. Wracając do gry Pascala, o której wspomniałem wcześniej i dzwonów (raczej o rozentuzjazmowanym tłumie z pochodniami i widłami)… Bezpiecznie byłoby pewnie założyć, że ludzkość idzie w dobrym kierunku. A jak się okaże, że nie, no to nas jakby tu nie będzie- przynajmniej docześnie nie zamartwiamy się tym chociaż tematem. Tylko ta cholerna kula w bębnie rewolweru gdzieś jest i na kogoś trafi. Ale mimo wszystko mam wrażenie, że najważniejsze nam umyka w tej całej zabawie w życie. Robienie czegoś dla siebie. Jakkolwiek szerokie, czy wąskie horyzonty to oznacza. Bo przecież można pomagać, robiąc sobie dobrze, co nie? Myśli zawędrowały nie tam? To przerażające.

Sprawdziłem temperaturę. Nie gorączkowałem. To dopiero przerażające.

WN


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *